niedziela, 14 października 2012

II. "Bezsilność zbiera się w kąciku oka."

      Biegła szybko, nie zważając na ból w okolicy brzucha czy coraz szybszy oddech. Przyśpieszyła, chcąc wyładować całą agresję i złość, które nią rzuciły.
- Cholera! - zaklęła pod nosem - Cholera! - powtórzyła głośniej i kopnęła leżący na ziemi kamyk. Nie zwalniając, minęła kolejnego przechodnia, nawet nie myśląc o tym, że mógł ją uznać za wariatkę. Była zupełnie pochłonięta innymi myślami.
     Megan. Bella. I ta cholerna Amy.
     Co ona im takiego zrobiła? Oczywiście, Bella powinna być ostatnią osobą, którą Rose powinna się w tym momencie przejmować, a jednak nie mogła powstrzymać się od ukłucia złości na samą myśl o tym, że Bella należała do ich szkolnego klubu gwiazd. Amy kierowała klubem i wszystkim co się w nim działo. To ona wybierała swoje ofiary i powoli niszczyła ich życie.
     Zatrzymała się, gdy ból spowodowany kolką w lewym boku stał sie nie do zniesienia. Zgięła się w pół i ściskając brzuch lewym ramieniem, nerwowo łapała oddech. Nienawidziła swojego życia. Każdej części, poszczególnych elementów, które towrzyły jej marny żywot. Każdego dnia pragnęła umrzeć, mając nadzieję, że po drugiej stronie czeka ją upragnione szczęście.
     Wyprostowała się i ruszyła przed siebie, teraz wolniej i już bardziej rozsądnie. Od momentu jej ucieczki ze szkoły, łzy spływały się po policzkach. Otarła je ręką, rozmazując na skórze. Nigdy nie chciała pokazywać swojej słabości, ale i nie potrafiła jej ukryć. Towarzyszyła jej od zawsze, dotrzymyjąc ponurego towarzystwa w każdym momencie życia. Już się nawet nie broniła, bo czy był sens? Była brzydka i to skazywało ją na przegraną. Bez względu na to czy posiadała wyższy iloraz inteligencji, czy miała talet do sportu. To wszystko nic nie znaczy. Chciała to zmienić. Być, jak one. Mieć chłopaka, koleżanki i życie pełne śmiechu, ale zostało jej to już na starcie odebrane. Los odebrał jej szansę na to wszystko, dając smutek w oczach i żal w głosie.
     Niespowiedzanie zatrzymała się, spoglądając na starszego mężczyznę na jednej z ławek. Dopiero teraz zrozumiała, że dobiegła aż do parku. Jej nauczycielka z wychowania fizycznego była by w szoku. Nieznajomy miała na sobie długi, czarny płaszcz oraz lakierkowane, eleganckie buty. Rose zauważyła, że mężczyzna ma na sobie garnitur, który częściowo można było zobaczyć spod płaszcza. Wyglądał na eleganckiego mężczyznę z klasą, który mógłbyć bankowcem, albo biznesmenem. Jego głowa zwisała, jedna ręka ściskała oparcie ławki zaś druga gniotąc płaszcz uciskała okolicę serca. Staruszek strasznie dyszał, jakby próbował łapać powietrze. Jego twarz przybrała purpurowy kolor, zaś oczy okryła jakaś dziwna czerwień.
     Rose podbiegła do mężczyzny, przykucając tak by mogła przyjrzeć się jego twarzy.
- Poo-po-moo-cy - wyszeptał ledwo słyszalnie - w kiee-szee-sze-nii.
     Dziewczyna nie wiele myśląc sięgnęła do kieszeni płaszcza i wyjęła lek rozkulczający ostrzela, który wstrzykuje sobie do ust. Mężczyzna wyciągnął drżącą rękę. Rose podała mu coś na wzór buteleczki, którą nieznajomy przyłożył sobie do ust. Jego ciężki oddech zwalniał i zwalniał. Nieznajomy oparł się plecami o oparcie ławki i na chwilkę przymknął powieki, jakby pozwolił swojemu ciału się zregeneować.
- Dziękuję za pomoc - powiedział już spokojniej - Nie wiele osób by zareagowało na twoim miejscu. Jestem ci tym bardziej wdzięczny.
     Rose uśmiechnęła się, czując się tak jakby po raz pierwszy w życiu była komuś potrzebna.
- Ja jestem Russell Beresford - przedstawił się.
- Rose Howard.
- Więc Rose, jak mogę ci się odwdzięczyć? - zaczął, ale widząc wymowną minę dziewczyny szybk dodał - Uratowałaś mi życie, choć tyle osób mogło zrobić to przed tobą. Gdyby nie ty i twoja szybka reakcja mogłem tu umrzeć. Nie chce cię urazić...
- Naprawdę nie trzeba - powiedziała szybko i zanim mężczyzna zdążył zareagować Rose oddaliła się z ów miejsca.
                                                         ***
     Kiedy Rose wróciła do domu, zastała w nim tylko Loreen, która jak zwykle szykowała się na imprezę. Stała przed lusterkiem, w dużo za krótkiej spódnicy i blusce z dekoltem, który ukazywał zbyt wiele. Kiedy Rose spojrzała na twarz młodszej od niej dziewczyny, na myśl przyszło, że Loreen może mieć na niej maskę, która okazała się makijażem. Pomimo tego wszystkiego chciałabyć nią, choćby na jeden dzień. Pragnęła tej sławy, zainteresowania, którego los jej poskąpił i tego co chciała najbardziej - mieć chłopaka.
     Loreen spojrzała na przybraną siostrę i delikatnie przeczesała drobnymi palcami po swich włosach.
- Matka jest na ciebie wściekła - Rzuciła jakby od niechcenia i przejechała czerwoną pomatką po wargach - ... ale to chyba żadna tajemnica. - Cmoknęła ustami, wyginając je w różne strony i odłożyła niewielki przedmiot - Żal mi ciebie.
     Rose, jak zawsze tylko milczała. Zawsze posłusznie milczała i przyjmowała każde upokorzenie ze spuszczonym wzrokiem. Uważała, że i tak jest już na przegranej pozycji, więc po co ma się z kimś sprzeczać? Nawet macocha nie próbowała tłumaczyć jej, że się myli, bo po co? Łatwiej było kierować osobą z niską samooceną niż z kimś kto zna własną wartość.
     I wtedy po domu rozległ się odgłos trzaskających drzwi.
- O której to się do domu wraca? - wrzask szybko dobiegł do ich uszu, gdy kobieta przekroczyła próg. Wyglądała jakby miała zdarzenie z małym huraganem, który lekko przetrącił jej włosy. Ubrana w stary, pognieciony, beżowy płaszcz i czarne buty. Jej zmarszczona twarz, małe czarne oczka oraz wąskie usta, wygieły się w dziwnym kierunku, nie zwiastując niczego dobrego - Będziesz musiała ponieść konsekwencje dzisiejszych wagarów - Zagrzmiała niebezpiecznie - Mam dość twoich wybryków! Nie będę codziennie przychodzić do gabinetu dyrektora, by wysłuchiwać tego jaka jesteś beznadziejna!
     Rose już kilka razy niestety miała okazje poznać tą brutalną część macochy, która nie potrafiła kontrolować swojej zlości. Wpadając we wściekłość potrafiła robić rzeczy, do których nie potrafiłaby się przyznać.
     Jej małe oczka zmniejszyły się jeszcze bardziej, lustrując dokładniej postać dziewczyny. Loreen zmyła się już kilka minut temu, nie chcąc brać udział w tej szopce. Mandy Candys niebezpiecznie podeszła do nastolatki i uderzyła ją z otwartej dłoni w twarz. Często stosowała tą metodę wychowawczą, Ostatnio za często.
     Szesnastoletnia Rose zachwiała się na chwilę, łapiąc się za prawy policzek. W jej oczach zaszkliły się pierwsze łzy. Padł kolejny cios, tym razem lewa strona oberwała. Skóra szybko zabarwiła się na różowo. Cofnęła się o dwa kroki do tyłu, by uniknąć kolejnego ciosu, ale ku jej zaskoczeniu i przerażeniu nie nastąpił.
- Mam cię dość! - Wrzasnęła, a jej oczy powiekszyły się niebezpiecznie. - Nie ma z ciebie żadnego pożytku! Na cholere mi taki bękart, żresz jak świnia i przynosisz mi same kłopoty! Koniec z tym!!!!
     Mandy chwyciła Rose za włosy i wywlokła przed dom. Kilka razy szarpnęła głową nastolatki, której twarz zalała się łzami. Pchnęła ją do przodu, tak by upadła na kolana.
- Błaaa... agaammm.. - Chlipała rozpaczliwie Rose, klęcząc na kolanach - Nnn..nie ma dokąd iść.
- Nic mnie to nie interesuje!
     Po tych słowach odwróciła się na pięcie i trzaskając drzwiami z całej siły, zniknęła z pola widzenia dziewczyny. Rose jeszcze długo płakała, wiedząc, że to co się stało było wielką niesprawiedliwością. Miała jednak wciąż nadzieję, że macocha zmieni zdanie i pozwoli jej wrócić do domu.
     Robiło się ciemniej i coraz zimniej. Jej ciało zaczynało drżeć z wychłodzenia, skóra przybierała siny kolor, zwłaszcza na twarzy, dłoniach i stopach. Miałan a sobie dresy i białą koszulkę, a nabierała wrażenie, że jest naga. Jedyna nadzieja, jak światło zawitało do jej zmęczonego umysłu, gdy ujrzała twarz macochy w oknie. Może jednak będzie mogła wrócić do domu? Jednak po chwili zdała sobie sprawę, że Mandy trzyma przy uchu słuchawkę od telefonu i porozumiewawczo kiwa głową.
     W przeciągu dziesięciu minut do uszu Rose dobiegł odgłos nadjezdzającego radiowozu policyjnego. Znowu spojrzała w stronę okna, gdzie znajdowała się kobieta i zobaczyła jej szyderczy uśmiech. Tak bardzo przepełniony gnieweim i złością. Wiedziała, że jeśli ją znają trafi do domu dziecka i będzie już tylko gorzej.